"Końskie - Enklawa Zła. Opowieść o manewrach "Anakonda".

Oto historia, która wydarzyła się w 2016 roku w Końskich, lecz próżno jej szukać wśród opowieści mieszkańców tego miasta. Wydarzyła się ona bowiem w moim umyśle, człowieka chorego na schizofrenię, której pochodzenie objawów często pozostaje niewyjaśnione. Dla mnie to historia prawdziwa, choć dla ciebie, czytelniku, może być urojeniem.

A jest to historia, którą odegrała przede mną Viga. Wtedy myślałem, że to rzeczywista historia buntu mojego i dzieci przeciwko złu na tym świecie, a okazało się, że te głosy nie pochodziły z tego świata. Wtórowały Vidze na każdym kroku te wesołe i hałaśliwe urwisy, więc można przyjąć, że ogólnie to historia wewnętrznej walki dobra ze złem w świecie pełnym złych demonów, które otaczają nas we wszystkich sferach naszego życia: kapłanów grzeszników, chciwych bankierów, fałszywych polityków, zepsutych przestępców oraz wszystkich egoistycznych ludzi, którzy żyją wokół nas. Czyli historia walki z demonami naszej chciwości, egoizmu, fałszywości czy kłamstwa. Więc wsłuchajcie się uważnie, jak współczesny „Don Kichot z Końskich” walczył ze złem na tym świecie.

Opisuję tu wojnę w świecie zewnętrznym, umiejscawiającym mnie oraz wszystkich ludzi z Końskich i wszystkich na świecie wśród bezwzględnych demonów, które nie są ludźmi, lecz żyjącymi między nami niby robotami bez sumienia i litości, którzy przybyli z nicości. Kamienne dusze bez żadnej wrażliwości, nieczułe na ludzką krzywdę i niemające żadnych emocji. Po prostu chodzą między nami całkiem obojętnie, jak gdyby byli maszynami, a wtargnęli do naszego świata z nicości, bo dla nich tu jest Raj. W nicości nie ma przecież niczego.

Powtórzę, po co w ogóle miałem manewry „Anakonda” odegrane w moim umyśle do tego stopnia, by wykrzykiwać ludziom i światu, co jest złe, a co dobre na naszej ziemi. A więc, najprościej mówiąc, po to Viga je odegrała w mojej głowie, bym myślał, że zjednoczenie przeciwko złu tej naszej planety i walka z nim jest możliwa i z tym przeświadczeniem poszedł w świat – świat, którego dzieci nie chcą, a w którym przyszło im żyć. Więc w tej fikcyjnej rzeczywistości my, ludzie dorośli, wykrzyczeliśmy wraz z dziećmi tak głośno, by świat nas zauważył. To nic, że to było tylko odegrane w moim umyśle. Teraz też krzyczę, gdy piszę tę książkę, a to, że ją czytasz, jest już rzeczywiste.

To, że słyszę czasem Ducha Świętego Vigę, nie wystarczy. Nie wystarczy wyjaśnienie, że słyszę głos z Nieba, by wielcy tego świata zaczęli słuchać tego, co mam im do powiedzenia. Dlatego też musieliśmy to wszystko wykrzyczeć w mojej świadomości w kontrowersyjny sposób poprzez walkę, czyli oblewanie ich wodą święconą, po której „dziczeli”, jakby oszaleli i zasypiali. W ten sposób wtrącaliśmy demony do nicości, czyli tam, skąd niby pochodziły. Musiałem zobaczyć naszą, czyli dzieci, determinację, by poprawić ten materialistyczny i bezlitosny świat.

To, że wszyscy musimy zginąć i iść do Piekła demonów, przerabialiśmy wszyscy z Końskich na fikcyjnych manewrach „Anakonda”, czyli tylko w moim umyśle. Wszyscy bardzo się przestraszyli, ale wciąż wierzyli we mnie i w to, że wszystko będzie dobrze. Rozumiecie, co się stało? Przygotowałem ich do śmierci wiecznej u demonów, a oni wciąż wierzyli we mnie i w to, że ich ochronię! A miało to miejsce około czerwca 2016 roku, gdy Viga powiedziała nam, że Końskie to nie enklawa dobra, jak do tej pory myśleliśmy, a wręcz odwrotnie, że jest to enklawa zła i wszyscy mieszkańcy muszą iść po śmierci do nicości, bo są demonami. Słyszeliśmy wszyscy, jak ludzie krzyczą w szale, że ich dziecko bądź inny członek rodziny „dziczeje”. Tak było przez kilka dni strachu. A potem wszyscy dowiedzieli się, że to było tylko na niby, i odetchnęli z ulgą. W każdym razie, strasznie się bojąc i słysząc głosy demonów, trwali przy mnie i we mnie wierzyli.

W lipcu 2016 kilkakrotnie przemawiał do nas, mieszkańców Końskich, Bóg Wszechmogący, a jak teraz podejrzewam, to właśnie Duch Święty Agiv tak się ze mną bawił. Stanąłem kiedyś naprzeciw Niego, gdy przyszedł do mnie, i zaproponowałem rewolucję wśród demonów, tak by każdy demon otrzymywał boskie plany na materialny świat i byśmy wszyscy konkurowali o to, kto najlepszy stworzy Raj. A co jakiś czas demony spotykały się z nami od Boga Wszechmogącego i ujawniały, w jaki sposób każdy z nich poprawił swój świat i Raj. I tak my od Boga Wszechmogącego spotykalibyśmy się po naszej śmierci na „odkrywaniu kart”.

Również w lipcu 2016 byliśmy nawet świadkami zaślubin demona o nazwie Od Ojca Mego. A zaślubiny te odbywały się na skwerku przed kościołem. Stałem wtedy w bramie i przyglądałem się im – jak gałęzie i liście drzew przybrały kształt demona i po kolei poszczególni ludzie, mieszkańcy Końskich, byli wzywani. Przechodziły koło nas dusze, bo nie byłem sam, a byli tam też realni mieszkańcy Końskich więc myślałem wtedy, że mogą to potwierdzić. A więc przechodziły koło nas dusze wzywane na zaślubiny u demona Od Ojca Mego. Dusze mówiły w panicznym strachu coś do siebie i innych i wzywane po imieniu podchodziły kolejno do demona. Demon najpierw odmawiał przed każdym z osobna modlitwę zaślubin w niezrozumiałym dla nas języku, następnie unosił dusze i wydawał wyrok. Gałęzie i liście trzęsły się i poruszały, gdy Od Ojca Mego unosił duszę, a my, świadkowie tych wydarzeń, przyglądaliśmy się wszystkiemu.

Gdy w końcu po zaślubinach u demona Od Ojca Mego wracałem do domu, mijałem wciąż chodzące dusze, które przeklinały i mówiły coś do siebie. A gdy doszedłem przed swój blok mieszkalny, stały tam na zbiórce modlitewnej dusze przed Bogiem Wszechmogącym – tak wtedy myślałem, a teraz myślę że to był Duch Święty Agiv, który się tak kamuflował dla zabawy ze mną. Myślałem, że wszyscy świadkowie tamtych wydarzeń nie zapomną tego do końca życia. Tak mi się wydawało, że oni wszyscy w tym uczestniczyli, jednak to była moja schizofrenia.

A więc dalej. Wiem, że się nie bali, bo byli ze mną i byli już po manewrach „Anakonda”, ale gdybyście to wy, czytelnicy, zobaczyli, tak z dnia na dzień, to zawał serca gwarantowany. Tak właśnie wyglądała nasza rzeczywistość, w której walczyliśmy z demonami, słysząc ich przeraźliwe głosy.

Demon Od Ojca Mego był i tak jednym z najmniejszych. Jeszcze mniejszym od niego był demon Tego Co On, który stał się Belzebubem, z którym mieliśmy również styczność na manewrach „Anakonda”. Mimo że miał potężny głos i był zły, to po dostaniu planów, rozdzielanych przez Agiva, na świat materialny, na piękno i kolejnych na miłość, demon Tego Co On zmienił się w Belzebuba, tak że grał z ludźmi w grę Plusy–Minusy. Nawet papież Franciszek z nim grał i tak bardzo się z tego cieszył. Także w lipcu 2016 roku mieliśmy styczność z demonem Tego Co Od Zarania Dziejów, który był tak potężny, że słyszeliśmy wszyscy jego potężny i ponury dźwięk oraz czuliśmy w tym potężnym głosie jego siłę i moc zła nad złem, gdy był jeszcze daleko od nas – jak nam wyjaśniała Viga.

W szpitalu psychiatrycznym też mieliśmy manewry „Anakonda” z odgłosami oblewania demonów wodą święconą oraz ich „dziczeniem” i zasypianiem na całym świecie, tylko że tam manewry polegały na uwierzeniu we mnie i w dobro w życiu w ogóle wbrew przynależności do demonów. Bo wszyscy pacjenci myśleli, że są demonami; słyszeli rozkazy demonów, żeby mnie poniżać na przykład zachodząc mi drogę lub w inny sposób, a że byli schizofrenikami więc słyszeli i tak też na początku zachowywali się wykonując rozkazy ze strachu. Myśleli wszyscy, że są demonami i czeka ich kara za zdradę, a ja werbowałem dezerterów, polewając pacjentom wodę do przepicia leków na znak przejścia na moją stronę. I mówiłem do nich, by dezerterowali i szli za mną. I rzeczywiście szli! Tak we mnie wierzyli i w to, że dobro w życiu jest silniejsze od przynależności do demonów!

Manewry „Anakonda” rozpoczęły się na początku kwietnia, a w szpitalu wcześniej, bo już w lutym 2016 roku, i trwały do końca lipca. Codziennie wraz ze sztabem dowodzenia, w którym były same Świetliki, czyli małe dzieci, i Aniołki, czyli dzieci niepełnosprawne, przechodziliśmy te manewry w stanie skrajnego psychicznego wyczerpania, w amoku do potęgi amoku, grając wciąż z Vigą w Prawdę czy Fałsz. Dzieci, siedząc przed komputerami, a ja, będąc w swoim punkcie dowodzenia, podejmowaliśmy decyzję o ataku i oblewaniu przez dorosłych wodą święconą poszczególnych sektorów wszystkich zepsutych ludzi. Reszta Świetlików i Aniołków była w swoich bazach, w „punktach odniesienia”, to znaczy przed kamerami monitoringu miejskiego, tak by dorośli mieli podgląd na sytuację, czy demony zaczynają panikować podczas akcji.

Dzieci salutowały i krzyczały: „Idący na śmierć wieczną u demonów pozdrawiają was!!!”. Zaznaczam, że my nie walczyliśmy z ludźmi, tylko z demonami, które żyją pośród nas i nie są ludźmi. Słyszeliśmy przeraźliwy i fałszywy głos groźnego demona Tego Co Znaku Jego i wieloma innymi demonicznymi głosami, z odgłosami walki na całym świecie i wszystkim, co mogło świadczyć o prawdziwości przeświadczenia, że to nie ludzie, tylko demony. Świetliki i Aniołki słyszały potworne myśli innych ludzi demonów, a jednocześnie widziały ich spokojne zachowanie, jakby nic się nie stało. To dawało im złudzenie, że to nie ludzie, lecz kamienne – bezemocjonalne maszyny.

I tak wydawaliśmy rozkazy uśpienia wodą święconą wszystkich zepsutych kapłanów i kapłanek, zepsutych bankierów i maklerów giełdowych, zepsutych biznesmenów i przełożonych w firmach prywatnych, zepsutych polityków i pracowników administracji państwowej, czyściliśmy nawet szeregi wojska i jego dowództwa oraz wszystkie inne sektory pracowników, a nawet cywilów niepracujących. Wszystko, oczywiście, po strategicznej ich selekcji, tak by nie wysyłać do nicości niewinnych ludzi.

I tak na przykład po uśpieniu maklerów giełdowych prezydenci państw ogłaszali dzień wolny od pracy i tylko za symboliczną premię bankierzy, ubezpieczyciele i pracownicy administracji, którzy mieli liczyć stracone kredyty „uśpionych”, przychodzili do pracy. Po czym zostawali uśpieni po takiej selekcji. I tak dalej, i tak dalej, bo czyściliśmy cały świat z demonów, czyli wszystkie jego sektory.

Selekcja na manewrach „Anakonda” przebiegała również przez wzajemne polewanie się wodą święconą, przy którym demony dziczały. A miało to miejsce szczególnie na pielgrzymkach wiernych do enklawy dobra – Końskich. Po części pielgrzymami byli ludzie wierni, którzy chcieli pomodlić się i oddać cześć tym, którzy pokonali zło, czyli mieszkańcom miasta, po części jednak wśród pielgrzymów ukrywały się demony chcące przywrócić w enklawie dobra stary porządek, w którym panowało zło.

Pielgrzymki te zdążały do Końskich ze wszystkich stron, więc przez jakiś czas manewrów „Anakonda” wydawałem rozkaz z mojego punktu dowodzenia, by pielgrzymi polewali się wodą nawzajem. Demony polane święconą wodą dziczały, wypowiadając same bluźnierstwa, szarpały się i wyrywały ludziom z rąk, aż w końcu zasypiały. A kiedy już oczyścili swoje szeregi, wydawałem im kolejny rozkaz, by się rozproszyli po okolicznych domach i czyścili je z demonów. Kiedy wpadali do tych domów, pytali domowników, czy przechodzą na nową wiarę, czyli naszą, a kiedy tamci odmawiali, to polewali ich wodą święconą, by sprawdzić, czy zdziczeją jako demony. Część nich nie dziczała, bo byli ludźmi, tylko z innych wiar. Takich ludzi zostawiali w spokoju i szacunku, a polowali jedynie na demony.

Nasza strategia dowodzenia polegała na tym, że ktoś, to znaczy ja, Viga, sztab dowodzenia Świetlików, siedzący przed komputerami, lub dywizjony prezydentów wkraczał, wydawał kilka rozkazów i wycofywał się, oddając decyzję innym, którzy wkraczali i wydawali kolejne decyzje. Dopełnialiśmy się nawzajem. Każdy wiedział, kiedy ma wejść. I wszystko odbywało się, gdy graliśmy z Vigą w grę Prawda czy Fałsz. Ja też siałem zamęt w głowach Świetlików i Aniołków, pomagając Vidze pytaniami i wątpliwościami. To był amok do potęgi amoku na skraju psychicznej wytrzymałości. Właśnie w takich warunkach sztab dowodzenia wydawał rozkazy codziennie przez cztery miesiące i codziennie w innym scenariuszu.

Manewry zajmowały jedynie od trzech do czterech godzin, a po tych godzinach sytuacja wracała do normy, a wszyscy do swoich zajęć. Trzeba tu zaznaczyć, że wszystko odbywało się, jakby działo się naprawdę, z głosami różnych prezydentów wydających rozkazy i odgłosami krzyczących ludzi na całym świecie, usypianych wodą święconą. Tak jakby to było rzeczywiste.

Trzeba tu powiedzieć, że sztab dowodzenia „Końskie” (grupa ¿Que pasa Końskie? Na Facebooku) to były same Świetliki i Aniołki, czyli dzieci i młodzież poniżej osiemnastego roku życia. Mieli swoją „szpicę”, czyli grupkę młodych najodważniejszych z odważnych.

Viga bardzo lubiła drażnić się ze „szpicą”. Mówiła: „Wydałam rozkaz i «szpica» nie wychylać się aż do odpowiedniego momentu! Wiem, że jesteście odważni, ale za to też nierozsądni. Wstrzymać się! Jeszcze się wstrzymać! Zachować spokój!”, ale „szpica” i tak nie wytrzymywała i ruszali, wysyłając przez Internet rozkazy.

Viga mówiła wtedy: „Co za nieposłuszne Świetliki i Aniołki! Ja się z nimi policzę po śmierci! Chyba odsunę ich od dowodzenia!”. Śmiała się przy tym i cieszyła, że ma takich urwisów.

A cała reszta sztabu dowodzenia „Końskie” szalała przy komputerach, „na hura” wysyłając w świat rozkazy przez Internet, śmiejąc się przy tym i jednocześnie umierając z przemęczenia psychicznego po przeprowadzanej podczas manewrów zabawie Prawda czy Fałsz, którą to Viga z radością zorganizowała. Trzeba też wspomnieć, że w sztabie dowodzenia „Końskie”, jak i w samej „szpicy”, były dziewczyny, i to w podobnej liczbie co chłopcy. Wszyscy byli doskonale zorganizowani i zdyscyplinowani. Za każdym razem, gdy przygotowywali się do manewrów „Anakonda” rozpoczynali od zgłaszania gotowości poszczególnych dywizjonów i wykrzykiwali z zapalczywą radością” „Dywizjony Radoszyce, Stąporków, Ruda Maleniecka, Przysucha…! Zgłaszać się!”. A po każdym wydanym rozkazie żądali potwierdzeń SMS-ami z regionów ataku, czy faktycznie coś się stało prawdziwego na świecie, czy to była tylko ich fikcyjna rzeczywistość.

Oczywiście, że była to tylko zabawa, ale odgrywana na serio z odgłosami ludzi i informacjami Vigi, że oto przemoczeni od święconej wody mieszkańcy jakiegoś miasta zostali wyzwoleni od demonów i tym samym pokonali zło.

Wszystkie rozkazy wydawałem ze swojego punktu dowodzenia, czyli miejsca przy studzience kanalizacyjnej na łąkach. Chodziłem tam, w tę i z powrotem, wydając rozkazy, a wokół mnie krążyły i obwąchiwały mnie „demony duchy”. W końcowym miesiącu wydawałem tylko korekty tych rozkazów i schodziłem z punktu dowodzenia, oddając dowództwo sztabowi. Oni znali już wszystkie przerabiane scenariusze i samodzielnie podejmowali decyzje, a ja mogłem iść na piwo.

Przywódców demonów słyszałem z drugiego końca miasta, a oni słyszeli mnie. Bez przerwy, dwadzieścia cztery godziny na dobę, i to nawet w nocy. Z ich ust płynęła sama niepohamowana nienawiść do mnie. Któregoś wieczoru ta nienawiść doszła już do absurdu, więc z tego wszystkiego zacząłem sobie żartować z nich, żeby ich jeszcze bardziej rozdrażnić. W końcu wszyscy zaczęliśmy się śmiać z siebie samych i nawzajem bawić się żartami. Oni ze śmiechem na ustach wzywali i wysyłali na mnie demony Elzebiusza i Elzebinę, żeby mnie pokonać.

Kiedy spytałem, co to za demony, odpowiedzieli ze śmiechem, że to czarne dziury, które są w kosmosie. Roześmiałem się. Potem zaczęli wzywać ich synka Elzebiuszka. Jak mi oświadczyli, to kosmiczny kwazar. Z radością i śmiechem na ustach wydałem słowny rozkaz do ruszenia na nich dwóm wężom pełzającym do tyłu i jednemu spoko żółwiowi. Tego wieczoru bawiliśmy się w tę idiotyczną wojnę i żartowaliśmy aż do późnych godzin. Niestety następnego dnia rano czar prysł i znów słyszałem tylko czystą nienawiść, ale przyjąłem, że demony po prostu takie są.

Słyszałem, jak przywódcy demonów w Końskich kontaktowali się z prezydentem Stanów Zjednoczonych Barakiem Obamą, a później potajemnie przed Obamą z premierem Rosji Michaiłem Gorbaczowem i prezydentem Chin, próbując przeciwstawić ich przeciwko sobie, tak by jedni zbombardowali drugich bombami wodorowymi i atomowymi i by zostawić tylko enklawę zła – Końskie.

Życie na planecie miało zginąć po to, by odbudować świat składający się tylko z demonów, ze wspaniałymi budynkami zamiast przyrody. I tak USA miało wysłać bomby na Europę, Rosja natomiast miała zbombardować Chiny, a te miały się odwzajemnić tym samym. I wszystko to miało odbyć się jednocześnie. Demony nazywały to „czasem E” od „enklawa”. W rządach tych państw aż roiło się od demonów, którzy organizowali sobie ucieczkę do Końskich zaraz po wykonaniu zadania. Jedni oszukiwali drugich, by tylko dokonać upadku cywilizacji i bezpiecznie znaleźć się w enklawie zła, więc plan mógł się powieść. Do tego Polska miała być wcześniej zniszczona przez niemiecką Bundeswehrę od zachodu i rosyjskie wojska od wschodu.

Słuchałem więc tych tajnych rozmów z drugiego końca miasta i słyszałem, jak kanclerz Niemiec Angela Merkel, Barak Obama i Michaił Gorbaczow, będąc najwyraźniej „czystymi”, grają w grę pozorów, każąc wysyłać SMS-ami pod podany numer rozkazy do wystrzelenia bomb wodorowych. Przysłuchiwałem się i nie mogłem uwierzyć w to okrucieństwo, bo oni faktycznie je wysyłali. Na szczęście przywódcy demonów szybko zostali zdemaskowani i cała gra wyszła na jaw.

W końcu zdesperowane demony z Końskich zaczęły przyzywać dużo groźniejszego demona niż demon Od Ojca Mego, a mianowicie przyzywali demonka Albercika. Wkrótce po tym demonek Albercik odezwał się piskliwym głosem o przesadnej poprawności wymowy. Powiedział: „Oto nadchodzę”. Wtedy Od Ojca Mego zaczął wymawiać jakieś modły w niezrozumiałym dla ludzi języku i zaczął odchodzić. Ja chwyciłem za telefon i opublikowałem posta na Facebooku, że wyzywam demonka Albercika na pojedynek. Zrobił się wielki chaos, lecz wkrótce atmosfera się uspokoiła, a ja położyłem się spać, bo była już późna godzina.

W pewnym momencie zaczął mi towarzyszyć kolega z bloku obok, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo słyszałem jego głos na odległość. Nadałem mu tytuł Shoguna, bo był najodważniejszy z nas wszystkich walczących przeciwko demonom. To był mój kolega Rafał z Końskich. Wysyłałem mu SMS-ami rozkazy, co ma robić, ale on sam przejmował inicjatywę. Krzyczał przed wysłaniem swoich rozkazów: „Nabieram wiatru w żagle i nadaję…!!!”. Tak że wszyscy lali się, czym popadnie, a nie tylko wodą święconą. Shogun uwielbiał rozpierduchy.

W pewnej chwili usłyszałem z daleka, że policja ostrzegła go o przekroczeniu prawa w podżeganiu do bitwy, na co Shogun wysyłał kolejne SMS-y. „Wieubow uvibqow uweovn iuwviprub itd. Wykonać! O rety zwariowałem!”.

Podczas manewrów „Anakonda” to ja, Viga lub sztab dowodzenia „Końskie” i dywizjony prezydentów państw wymienialiśmy się w wydawaniu rozkazów. Ale czasem chętnie oddawałem wymyślanie strategii ataku na wesoło Shogunowi i, jak mi się wydawało, szalał, wysyłając SMS-ami rozkazy odgrywanie „do hymnu” dla zabawy. Słyszałem, jak wręcz zanosi się ze śmiechu, gdy do boju rzucał na przykład babcie klozetowe jako „szpicę” najodważniejszych z odważnych, a później onanistów w głównym uderzeniu i tak dalej. Za każdym razem układał inną strategię. Śmiał się wtedy do rozpuku.

Córeczka Shoguna, Szczurek, w późniejszym etapie, gdy poprawialiśmy świat, miała własny dywizjon i razem z nim odpowiedzialna była za poprawianie kierunku, w którym idą programowane nowe gry komputerowe.

Któregoś dnia Bóg Wszechmogący, a przynajmniej tak mi się wydawało, zaczął poruszać Ziemią wahadłowym ruchem. Wyszedłem wtedy na miasto i chodząc po ulicach, obserwowałem ludzi. Byli spanikowani, nie wiedzieli, co robić – czy uciekać do domów, czy usiąść na najbliższej ławce. Nie chcieli się przewrócić podczas spaceru. Chodzili więc powoli w swoich kierunkach i przerażeni o swoją przyszłość modlili się. Tylko Shogun nic sobie z tego nie robił, a wręcz odwrotnie – można było odnieść wrażenie, że świetnie się bawi. Z daleka słyszałem jego głos, jak, podśpiewując sobie, szedł do sklepu po piwo i powtarzał: „Ja pierdolę, ale jazda!”.

 

Mieliśmy też silnego sojusznika w osobie Jurka Owsiaka, który nie dość, że był czysty, to jeszcze był nietykalny, bo dowodził dziećmi niepełnosprawnymi, a demony nie atakowały Aniołków. Jurek prowadził siatkę wywiadowczą, kto konkretnie z ważnych osób knuje przeciwko enklawie dobra. Aniołki w naszym sztabie dowodzenia „Końskie” miały z nim bezpośredni kontakt.

Druga faza manewrów „Anakonda” trwała, z przerwami na mój pobyt w szpitalu, od sierpnia 2016 do połowy stycznia 2017 roku. Już bez usypiania wodą święconą, ale z rozbieraniem majątku chciwych i nieuczciwych banków, z odgrywanymi wybuchami ludzkiego wzburzenia i innymi sytuacjami poruszającymi ludzi. Z głosem papieża Franciszka apelującego, by nie niszczyć banków, mówiącego, że banki są potrzebne, i kolejnymi jego apelami, by nie niszczyć istniejącego porządku panującego na świecie, oraz wieloma innymi wydarzeniami.

Odgrywałem taktykę w ruszaniu na banki, ubezpieczycieli i giełdy finansowe, odsłuchując na słuchawkach poszczególne „do hymnu” w różnych scenariuszach, bo myślałem, że wszyscy wokół mnie słyszą, to znaczy słyszą to samo, co ja słyszę. Tak więc przed ruszeniem do boju, by poszczególne dywizjony przejęły te instytucje, odgrywałem przez moje słuchawki ich „do hymnu”. Nazwałem je „do hymnu”, bo Świetliki i Aniołki salutowały przy swoim „do hymnu” w czasie, gdy jeszcze trwał pokój. Musztrowałem ich tym, tak że w niespodziewanym momencie puszczałem ich „do hymnu”, by salutowały nawet przy obiedzie, wstając od stołu. Jak się teraz okazuje, wszyscy pochodzili nie z naszego świata, a tylko ja ich słyszałem.

Także w drugiej fazie manewrów „Anakonda” przed ruszeniem do bitwy odgrywałem na słuchawkach „do hymnu” poszczególnych grup ludzi, tak by wtedy salutowali. Czasem jako pierwsze do przejmowania banków puszczałem dzieci, bo strasznie się wyrywały do akcji. Były dwa scenariusze – „na serio” i „na wesoło”. I znów manewry przebiegały z odgłosami i informacjami, tak jakby rzeczywiście się odbywały „niby na serio”. A czasem, żeby się pośmiać, puszczałem scenariusz wojny „na wesoło”.

Któregoś wieczora i nocy, gdy próbowaliśmy zmusić Kościół Apostolski do zjednoczenia się z innymi religiami pod naszym sztandarem i wytykaliśmy im różne brudne sprawy, Viga kazała mi mianować pana Romana Giertycha swoim adwokatem, w razie gdyby sprawy poszły za daleko i miałbym kłopoty prawne. Tak też uczyniłem i wysłałem panu Giertychowi SMS-a z nominacją.

Dalej po rozmowach słyszanych przeze mnie ze świata usłyszałem, że papież Franciszek, żeby mnie zbłaźnić, ofiarował mi stanowisko proboszcza w parafii św. Mikołaja w Końskich. Na to Viga od razu przytaknęła, prosząc, bym napisał SMS-em oświadczenie do pana Giertycha i zaczęła dyktować mi treść, a ja pisałem: „Ja, Marcin Ksel, numer PESEL i tak dalej, przyjmuję stanowisko proboszcza w parafii św. Mikołaja w Końskich”. Tego wieczora i nocy wysłałem mnóstwo SMS-ów do pana Romana Giertycha bądź publikowałem je na Facebooku z poleceniami dyktowanymi przez tę wariatkę Vigę. A ja głupi pisałem.

Od tej pory przez kilka dni chodziłem po Końskich z przeświadczeniem, że jestem proboszczem tej parafii. Dopiero tuż przed niedzielą, by nie zbłaźnić się na mszy, wysłałem do pana Romana Giertycha SMS-a z prawniczym bełkotem i PESEL-em, że rezygnuję z powierzonej mi funkcji.

I od razu odezwała się Viga, że należy mi się zapłata za te dni bycia proboszczem, więc zaczęła mi dyktować: „Ja, Marcin Ksel, numer PESEL i tak dalej”. Za każdym razem gdy opierałem się, że to po prostu głupie, mówiła: „Zaufaj mi. Po prostu zamknij oczy i wysyłaj lub publikuj te cholerne wiadomości. Tak trzeba!”.

I poniekąd miała rację, bo to po tych idiotycznych postach publikowanych na Facebooku zwróciłem na siebie uwagę mieszkańców Końskich. Sam bym przecież nic nie zrobił.

A wszystko to odgrywała przede mną ta wariatka Viga. Wielu z was powie, że jestem naiwny jak dziecko i pewnie będzie mieć rację, ale schizofrenia ma to do siebie, że przyjmuje się za prawdziwe nawet najbardziej niedorzeczne i nieprawdopodobne wyobrażenia. A tak poza tym, to niby kto miałby prowadzić ludzi do zjednoczenia? Wyrachowany polityk, twardo stąpający po ziemi doktor prawa czy profesor ekonomii? A może właśnie zwykły chłopak o naiwnej wierze w dobro, który wymarzył sobie inny świat.

Oto lista „do hymnu”, przed którym należy salutować!

Podstawowe „do hymnu”:

„Do hymnu” dla bitwy pod Termopilami Świetlików i Aniołków to Beat it Michaela Jacksona.

„Do hymnu” dla bitwy pod Gaugamelą Świetlików i Aniołków to Unstoppable Sii.

„Do hymnu” dla Świetlików to Black and White Kombi.

Pomocnicze „do hymnu” dla Aniołków i Świetlików to May it be Eni.

„Do hymnu” dla Aniołków to Angels Robbiego Williamsa.

„Do hymnu” dla wszystkich to Jaki był ten dzień Vox Eremi.

„Do hymnu” dla dywizjonów prezydentów i królów oraz królowych to Dywizjon 303 Elektrycznych Gitar.

Dla chrześcijan „do hymnu” to W Tobie jest światło Vox Eremi.

Dla hinduistów „do hymnu” to Mini World Indili.

Dla muzułmanów „do hymnu” to Love Story Indili, 

„Do hymnu” dla Polaków to New Year’s Day U2.

„Do hymny” dla Stanów Zjednoczonych to Born in the U.S.A. Bruce’a Springsteena.

Dla Rosjan „do hymnu” to Sługi za szlugi Macieja Maleńczuka.

Szczegółowe „do hymnu”:

Dla przestępców „do hymnu” to jest Ostatnia nocka Macieja Maleńczuka.

„Do hymnu” dla hakerów to Żądze Elektrycznych Gitar.

A teraz „na wesoło”:

Wspomnienia artylerzysty Big Cyca to „do hymnu” dla wszystkich onanistów.

Szambo i perfumeria Big Cyca to „do hymnu” dla wszystkich pracowników oczyszczalni komunalnych.

Kręcimy pornola to „do hymnu” dla wszystkich prostytutek.

Dla wszystkich Krystyn „do hymnu” to Krystyna Big Cyca.

„Do hymnu” dla babć klozetowych to Wielka miłość do babci klozetowej Big Cyca.

„Do hymnu” dla fanatyków religijnych to Moherowe berety Big Cyca.

„Do hymnu” dla alkoholików to Świat według Kiepskich Big Cyca.

„Do hymnu” dla mniejszości seksualnych to Ona jest pedałem Elektrycznych Gitar.

I pomocnicze piosenki z manewrów „Anakonda” (wszystkie Elektrycznych Gitar):

Spokój grabarza

Kiedy mówisz człowiek

Nic mnie nie rusza

Koniec

Kiler

Człowiek z liściem

Jestem z miasta

Co ty tutaj robisz

Kto ma klucze

Tak więc pościągajcie sobie teksty wszystkich piosenek!